Od ostatniego wpisu minęło już półtora miesiąca. Rekord, którym raczej nie powinienem się chwalić. Wiele w tym czasie się wydarzyło. Trochę się pozmieniało. No i teraz jest inaczej niż było. Może po kolei (krótko, coby nie zanudzać). Ostatniego dnia lipca pojechałem do Warszawy. Na wyjazd ten czekałem od dawna i w końcu nastąpił. Chodzi o koncert Madonny. Pierwsza jej wizyta w Polsce mnie ominęła i do dziś nie wiem dlaczego nie zdecydowałem się na zakup biletu. Tegorocznego koncertu nie zignorowałem, spakowałem plecak i pojechałem do stolicy. Swoje odczekałem (kilka godzin w kolejce przed stadionem, kilka godzin przed sceną na stadionie – kręgosłup prawie pękł), Madonnę zobaczyłem (na próbie w wersji saute, na koncercie w wersji full), posłuchałem, pooglądałem i wróciłem. Koncert miło wspominam. Po powrocie czekało na mnie ważne zadanie – poszukiwanie pracy. W czerwcu zdałem egzamin, skończyłem matematykę i stwierdziłem, że na dalsze studiowanie nie mam już ani ochoty, ani siły. Dziękuję, siedem lat na dwóch uczelniach mi w zupełności wystarczy. Lipiec minął na odpoczywaniu i chorowaniu. Chciałem trochę odpocząć po ostatnim semestrze studiów, ale najpierw musiałem go odchorować. Swoje odchorowałem, po czym pojechałem na wakacje. O pobycie w Sopocie już wspominałem, więc nie będę się powtarzał. Sierpień ogłosiłem miesiącem poszukiwania pracy. CV, listy motywacyjne – pisałem, wysyłałem, pisałem i wysyłałem. No i się udało. Trzy tygodnie poszukiwań i mamy sukces. Zaczyna pan od września – usłyszałem 21 sierpnia. Czyli przede mną jeszcze niecałe dwa tygodnie wakacji. Trzeba było jakoś ten czas wykorzystać. Padło na Bałtyk. Po raz drugi w tym roku. Tym razem wylądowałem na zachodnim wybrzeżu, w Międzyzdrojach. Morze, plaża, gotowana ku(pauza)kurydza, odciśnięte łapki w chodnikowej płycie... Złapałem trochę nadmorskiej opalenizny i wróciłem do Wrocławia. Teraz czas na przygodę z korporacją. Nowi ludzie, nowe otoczenie, nowe wyzwania. Czekam, jak to wszystko się potoczy. Czekanie umilam sobie tartą czekoladową. Czekolady bowiem nigdy dość.
SKŁADNIKI
- 220 g mąki pszennej
- 50 g + 1 łyżka cukru pudru
- 3 łyżki cukru
- 1 jajko
- 125 g + 1 łyżka masła
- 200 g gorzkiej czekolady
- 1 opakowanie budyniu czekoladowego
- 500 ml mleka
- 150 ml śmietany kremówki (30 lub 36 %)
- 1 płaska łyżeczka żelatyny
- 3 łyżki cukru
- 1 jajko
- 125 g + 1 łyżka masła
- 200 g gorzkiej czekolady
- 1 opakowanie budyniu czekoladowego
- 500 ml mleka
- 150 ml śmietany kremówki (30 lub 36 %)
- 1 płaska łyżeczka żelatyny
1. Przygotować kruche ciasto: mąkę oraz 50 g cukru pudru posiekać z 125 g masł1. Dodać jajko i zagnieść ciasto. Z ciasta uformować kulę. Schładzać ją w lodówce przez 1 godzinę.
2. Ciasto rozwałkować na okrągły placek. Wyłożyć nim formę do tarty (30-32 cm średnicy). Ciasto obciążyć, np. suchymi ziarnami fasoli. Zapiekać w temperaturze 200 °C. Po 15 minutach usunąć obciążenie. Ciasto pozostawić w piekarniku jeszcze przez 10-15 minut, aż lekko się zarumieni. Upieczone ciasto ostudzić.
3. W 100 ml mleka rozpuścić budyń. Pozostałe mleko zagotować z 3 łyżkami cukru, gorzką czekoladą i 1 łyżką masła. Do gotującego się mleka wlać rozpuszczony budyń. Gotować, aż masa zgęstnieje. Gorącą masę przełożyć na kruchy spód. Pozostawić do wystygnięcia.
4. Śmietanę kremówkę ubić. Żelatynę rozpuścić w odrobinie gorącej wody. Lekko przestudzić i dodać do ubitej kremówki. Całość dokładnie wymieszać. Kremówkę przełożyć na tartę. Rozsmarować. Posypać wiórkami czekolady.
Moja mama chce tartę, ale to ciasto zagnieść..nie lubię tego:D
OdpowiedzUsuńsłodkie niebo :)
OdpowiedzUsuńtarta czekoladowa to jakby mieć urodziny. :) wygląda pysznie.
OdpowiedzUsuńTeż studiowałam matematykę, ale wymiękłam zdecydowanie szybciej niż Ty ;)
OdpowiedzUsuńCiacho wygląda super :)